Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy nie byli tacy święci...

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Jeszcze nie ukazała się, ale już wiadomo, że wbudzi emocje i kontrowersje. W swojej najnowszej książce pt. „Mniejszość niemiecka w Polsce we wrześniu 1939 roku” bydgoski historyk, prof. dr hab. Włodzimierz Jastrzębski, „odkrywa” zarówno Niemców ginących za... Polskę w Katyniu, jak i opisuje zbrodnie popełnione przez Polaków na mniejszości niemieckiej.

 

Jeszcze nie ukazała się, ale już wiadomo, że wbudzi emocje i kontrowersje. W swojej najnowszej książce pt. „Mniejszość niemiecka w Polsce we wrześniu 1939 roku” bydgoski historyk, prof. dr hab. Włodzimierz Jastrzębski, „odkrywa” zarówno Niemców ginących za... Polskę w Katyniu, jak i opisuje zbrodnie popełnione przez Polaków na mniejszości niemieckiej.

<!** Image 2 align=right alt="Image 135365" sub="We wsi Łochowo w powiecie bydgoskim oraz w okolicznych miejscowościach (Łochowice, Lisi Ogon i Prądy)
w pierwszych dniach września 1939 r. zginęło z rąk polskich około 100 mieszkańców narodowości niemieckiej">Panie Profesorze, o czym jest ta książka?

 

Poświęcona jest wydarzeniom, które miały miejsce we wrześniu 1939 r. w Polsce. Od lat zastanawiałem się, dlaczego Niemcy odnosili się do Polaków na początku okupacji z taką wielką nienawiścią i barbarzyństwem. Skąd się właściwie wzięły tak okrutne i masowe mordy i prześladowania, w czym celował Selbstschutz? Osobowość zbrodniarzy czy polityka eksterminacji nie wyjaśniają wszystkiego. Zadałem sobie pytanie: a może trzeba na wszystko spojrzeć inaczej? Może to była postawa wywołana po części wcześniejszym zachowaniem się Polaków? Tak naprawdę to dokładnie nie wiemy, jak odnosiliśmy się do Niemców przed wybuchem wojny i w pierwszych jej dniach. Analizowałem kiedyś to, co miało miejsce w USA po ataku na Pearl Harbor. Niewinnych Japończyków prześladowano, zamykano w obozach, represjonowano. W 1988 r. Amerykanie potrafili jednak przyznać się do tego i przeprosić. U nas podobne zachowanie nie miało miejsca.

<!** reklama>Naprawdę tyle krzywd wyrządziliśmy Niemcom?

W świetle moich badań wydaje się, że tak. Jeszcze przed wybuchem wojny zapanowała w Polsce, a szczególnie w naszym regionie, psychoza antyniemiecka. Zaczęło się to od artykułu w „Dzienniku Bydgoskim” w maju 1939 roku. Zapowiadano tam jednoznacznie, co czeka mniejszość niemiecką w przypadku wybuchu wojny. Od czerwca wydawano już cywilom broń i podkręcano atmosferę. Od pierwszego dnia wojny mówiono o dywersyjnych niemieckich bojówkach i organizowano karne, pacyfikujące wyprawy odwetowe, bądź zwracano się o to do wojska. To nie tylko kwestia Bydgoszczy, ale i wielu okolicznych miejscowości. Są o tym liczne relacje z Solca Kujawskiego, Łęgnowa, Otorowa i innych. Tam nawet Polacy musieli bronić miejscowych Niemców przed wycofującym się wojskiem polskim, przed regularnymi oddziałami przeprowadzającymi pacyfikację, nie tylko maruderami.

A przecież wiadomo powszechnie o licznych aktach dywersji przed i po 1 września.

Na podstawie dostępnych akt, które przejrzałem, mogę stwierdzić, że... ich nie było. Sporo zachowało się meldunków o tym, że jakaś grupa niemieckich dywersantów przekroczyła granicę i dąży w głąb kraju. W ślad za tym przepytywano posterunki policyjne na trasie domniemanego przemarszu. Zawsze odpowiadano, że nikogo nie widziano, o niczym nie słyszano. Liczne rewizje przeprowadzano w mieszkaniach, zwłaszcza członków Jugenddeutsche Partei, i choć prasa pisała o ogromnej liczbie znalezionej broni, postępowania prokuratorskie z reguły tego nie potwierdzały. Udało mi się także znaleźć potwierdzenie wypowiedzi Hitlera z ostatniego tygodnia sierpnia 1939 roku, który stwierdził jednoznacznie, że nie zamierza wykorzystywać mniejszości niemieckiej w Polsce do jakichkolwiek aktów dywersji.

A Gliwice?

Akcja w radiostacji gliwickiej była autonomiczna i odmienna od klasycznych aktów dywersji. Podobnie jak inne planowane przedsięwzięcia. Abwehra wrocławska na przykład wysłała do Polski grupę około 550 ochotników do opanowania obiektów ważnych z punktu widzenia gospodarczego i strategicznego, takich jak kopalnie, huty. Chodziło o to, żeby Polacy ich nie wysadzili bądź zatopili. Te grupy zadań nie zrealizowały, w dodatku poniosły ogromne straty, około 170 osób zginęło. Planowano również wiele podobnych akcji na Pomorzu, w Bydgoszczy także, ale do nich nie doszło.

Kontrowersje budziły też ewakuacje internowanych Niemców, zwane przez nich „marszami śmierci”.

Faktycznie, mnóstwo internowanych zginęło po drodze w sposób naprawdę nieprzynoszacy nam chwały. Pastora z Sienna doprowadzono np. do stacji Kotomierz. Gdy nadjechał pociąg ewakuacyjny z Tczewa, miejscowi zaczęli wołać, że to szpieg. Z pociągu ktoś wysiadł i zastrzelił pastora. W Inowrocławiu zamordowano w podobny sposób byłego posła i byłego senatora RP. Zdarzały się też masowe rozstrzeliwania. W naszym regionie doszło do dwóch takich egzekucji, w których zginęło po dwadzieścia parę osób. Jedna miała miejsce pod Aleksandrowem Kujawskim, a druga w miejscowości Podzamcze koło Ciechocinka. Były też przypadki przymusowej ewakuacji całych wsi. Gdy Niemcy opierali się, masowo ich rozstrzeliwano. Tak stało się np. w powiecie bydgoskim w Łochowie i okolicznych wsiach, gdzie zabito około 100 Niemców.

Wróćmy do sprawy bydgoskiej. Jak teraz Pan wyjaśnia to, co zdarzyło się w mieście 3 i 4 września?

Przez 70 lat nie udało się zgromadzić żadnych dowodów na dywersję niemiecką. Z braku innych możliwości przyjąłem jako miarodajną tezę opartą o dokumenty pozostawione przez mjr. Bolesława Rassalskiego, sporządzone w październiku 1939 r. w obozie jenieckim i po wojnie. Przeprowadziłem szczegółową ich analizę i doszedłem do przekonania, że 30 sierpnia 1939 r. zebrała się grupa oficerów 62. Pułku Piechoty, stacjonującego w Bydgoszczy. Oficerowie, oburzeni wizją oddania bez walki Niemcom Bydgoszczy, postanowili stworzyć przyfrontową grupę dywersyjną. Mieli zamiar organizować bojówki do walki z dywersją niemiecką, a potem na terenie zajętym przez Niemców. To oni mogli zatem sprowokować akcję znaną dziś jako „krwawa niedziela” przez wysłanie grupek uzbrojonych cywilów czy młodzieży do niemieckich obiektów i instytucji. Wzniecona tam strzelanina wywoływała wrażenie niemieckiej dywersji. Tak było z całą pewnością w przypadku ewangelickiego kościoła na Szwederowie. Został on świadomie podpalony, mimo iż nie znaleziono ani jednego dywersanta, który miałby strzelać z jego wieży. Moim zdaniem, dojście do prawdy wymaga bardzo dokładnej analizy godzina po godzinie przebiegu wydarzeń i konfrontacji wszystkich wspomnień, zarówno polskich, jak i niemieckich.

Jeden z rozdziałów Pańskiej książki, która za kilka tygodni zostaniwe wydana, poświęcony jest Niemcom, którzy założyli polski mundur we wrześniu 1939 roku i za Polskę zginęli.

Ten problem nigdy dotąd w naszym kraju nie był ruszany. Dotychczas mówiono, że Niemcy uciekali przed poborem i zamieniali się w dywersantów. Część tak rzeczywiście uczyniła, ale trzeba rozumieć, że udział w wojnie po polskiej stronie był dla nich poważnym problemem moralnym. Szacuję, że około 20 tysięcy Niemców - obywateli polskich dopełniło jednak tego obowiązku. Niektórzy, zwłaszcza ci, którzy znali dobrze nasz język, byli nawet oficerami i dowódcami oddziałów. Spora grupa trafiła do niewoli niemieckiej, skąd kierowani byli do Wehrmachtu i walczyli dalej. Gorzej, jeśli dostali się do niewoli sowieckiej... Szacuję, że około tysiąca Niemców w polskich mundurach we wrześniu poległo. Co najciekawsze, grupka oficerów zginęła w... Katyniu! Część Niemców, jeńców sowieckich, ambasada Trzeciej Rzeszy z niewoli wyciągnęła, ale nie wszystkich. Ci ostatni podzielili los Polaków.

Opinia - Krzysztof Błażejewski, dziennikarz:

- Cokolwiek by mówić i sądzić o tezach stawianych przez profesora Włodzimierza Jastrzębskiego, przyznać należy, że to wyłącznie jemu zawdzięczać można powrót po latach do naukowego badania wydarzeń, które miały miejsce w Bydgoszczy 3 i 4 września 1939 roku.

Sprawa ta pozostaje do dziś otwarta i niewyjaśniona do końca. Jeśli w Bydgoszczy miałby działać specjalny oddział niemieckich dywersantów, jak się powszechnie przyjmuje - to aktualne wciąż pozostaje pytanie: gdzie są ofiary ich działalności? Nikt jakoś nie potrafił ich odnaleźć, podaje się liczbę od 20 do 30 i przy co drugim nazwisku stawia się znak zapytania. Ilu Niemców zginęło (od 300 do 400), doskonale wiadomo i nikt już tego nie kwestionuje. Proste porównanie tych danych zmusza do stawiania pytań.

Historia spalenia kościoła ewangelickiego im. Marcina Lutra na Szwederowie (na zdjęciu obok) potwierdza, że mszczono się na wszystkim, co niemieckie, choć nie było ku temu wystarczającego powodu.

Teza głoszona w najnowszej publikacji prof. Jastrzębskiego zapewne wielu oburzy, innym wyda się nieprawdopodobna. Warto pamiętać jednak, że jest to tylko teza stawiana przez człowieka, którego pasją jest dochodzenie do historycznej prawdy. I wcale nie jest przekonany, że ma stuprocentową rację. W każdej chwili każdy może wystąpić z tezą wręcz przeciwną. Byleby tylko potrafił ją odpowiednio uzasadnić.

Teczka osobowa

Prof. dr hab. Włodzimierz Jastrzębski

  • Urodził się w 1939 r. w Siedlcach.
  • Od 1971 r. pracownik naukowy Instytutu Historii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
  • Autor kilkudziesięciu publikacji dotyczących najnowszej historii miasta i regionu.
  • Organizator konferencji naukowych, działacz licznych towarzystw i organizacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!