Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszuści od biostymulatorów za słabo dostali po łapach

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Janek i jego mama zapłacili 140 zł za pięciominutową wizytę lekarza i mylną diagnozę, która omal nie doprowadziła do śmierci dziecka
Janek i jego mama zapłacili 140 zł za pięciominutową wizytę lekarza i mylną diagnozę, która omal nie doprowadziła do śmierci dziecka Dariusz Bloch
Parę dni temu triumfalnie obwieściliśmy: „finansowo ugotowani”. Krzyczący z pierwszej strony tytuł dotyczył kar nałożonych przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Tym razem urząd smagnął batem firmy, które mąciły ludziom w głowie, by zachęcić do zakupu po astronomicznych cenach „cudownych” garnków czy biostymulatorów - urządzeń do rzekomej diagnozy i leczenia wielu chorób.

Proceder ten jest znany bydgoszczanom, bo demaskowany przez dziennikarzy od ponad roku. A mimo to proste psychotechniczne sposoby wciąż działają na „jeleni”. Łowy są bowiem ułatwione. Oszuści dysponują i przenoszą z firmy do firmy bogate bazy adresowe. Znajdują się w nich namiary na osoby starsze i te, które wcześniej już okazały się podatne na manipulację. Z tego samego powodu działalność wabiących na zamkniętych pokazach czarusi należy uznać za szczególnie odrażającą. To oni zostawiali klientów ugotowanych, po uszy w długach. Pamiętam, że jeden z bohaterów artykułu w „Expressie” sprzed paru miesięcy tak się przejął długami, którymi przygniótł żonę i siebie, że zasłabł i trafił do szpitala.

Janek i jego mama zapłacili 140 zł za pięciominutową wizytę lekarza i mylną diagnozę, która omal nie doprowadziła do śmierci dziecka
Dariusz Bloch

[break]
A czy naprawdę ugotowano oszustów, właścicieli Eco Vital, Mat-Medic i Lama Gold, ukaranych przez UOKiK? Tylko pozornie. Kary w uszach Kowalskiego brzmią groźnie. Taki Mat-Medic na przykład, sprzedawca elektronicznego bajeru o nazwie „biostymulator”, skaleczony został przez urząd na 250 tysięcy złotych. Przeciętny Polak taką kwotę zarabia w 8-9 lat. Ale spójrzmy na tę sumkę z innej perspektywy. Biostymulatory sprzedawano po cztery tysiące za sztukę. Znajoma, która padła ofiarą manipulacji, opowiadała mi, że w grupie, którą zaproszono na pokaz, było około dwudziestu osób. Po piorącym mózgi seansie zdecydowana większość uczestników popędziła do najbliższych bankomatów. Wypłacali z nich po 400 złotych. Tyle wynosiła zaliczka. Pozostałość mieli wpłacić w ratach. Przyjmijmy więc skromnie, że z jednego pokazu czarusie z Mat-Medic wyciskali średnio 15 umów kupna biostymulatorów. Na kwotę 60 tysięcy. Myślę, że większość „jeleni” płakała i mimo wszystko płaciła. Kara nałożona przez UOKiK pozbawi zatem Mat-Medic utargu z czterech, może pięciu pokazów. Firma działała na terenie całego kraju. Ile pokazów organizowała w miesiącu, nie wiadomo. Na pewno jednak zarobiła tyle, że karę UOKiK potraktuje jako wypadek przy pracy, którego ryzyko było wkalkulowane w koszty. I będzie jak mityczna hydra. Jedną głowę jej utniesz, to urośnie następna. Nie ma na to rady? Być może jest. Poza karą finansową, powinny zapadać wyroki bezwzględnej odsiadki. Podejrzewam, że lat zmarnowanych za kratkami boją się nawet hydry.

Biostymulatory nie leczyły, ale też nie szkodziły zdrowiu. Były niczym placebo. Ich negatywne oddziaływanie, poza rujnowaniem kieszeni i nerwów „jeleni”, polegało też na tym, że odwodziły nabywców od wizyt u lekarzy. Bo skoro mogli diagnozować się i leczyć sami... Niestety, pod skrzydełkiem lekarza też nie zawsze bywa ciepło i bezpiecznie. Przekonali się o tym rodzice małego Janka - „cudem ocalonego” - o czym pisaliśmy we wtorkowym „Expressie”. Pod nóż chirurga w szpitalu Jurasza niespełna miesięczny osesek trafił w ostatniej chwili. Jak powiedział lekarz, dzień opóźnienia i byłoby po Janku. Maleństwo nie wypróżniało się przez trzy tygodnie - jego jelita mogły pęknąć. Wcześniej Janek, już w złym stanie, trafił do szpitala „Biziela”. Nie wiem, czy tam potraktowano go w pełni profesjonalnie. O „państwowej” medycynie trudno ostatnio coś dobrego powiedzieć. Ale wcześniej rodzice Janka wezwali pediatrę na prywatną, domową wizytę. Jak wspomina matka malucha, lekarz spędził w ich domu pięć minut. Powiedział, że bóle brzucha i kłopoty ze stolcem są „przypadłością chłopców”, po czym skasował 140 zł i zniknął.

Ciekaw jestem, co czuł ów doktor, gdy przeczytał artykuł o swym „cudownie ocalonym” pacjencie. Czy przyszło mu do głowy, by zwrócić 140 zł, które wziął za złą diagnozę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!