Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ile Szwecji mamy w Polsce?

Redakcja
No to ilu misiów wystarczy, żeby opanować jakąś małą, polską mieścinę? Rozdawać w niej karty, stanowiska i etaty?

Pesymiści uważają, że raptem kilku, optymiści, że kilkunastu. Cóż, lokalna sitwa to oczywiście nie tylko polska specjalność, ale u nas rozkwita zwykle wyjątkowo uroczo. Bo i różne zaszłości, i słabe media sublokalne, i przywiązanie do pewnych rytuałów czy postaci, i ogólny poziom uczestnictwa w demokracji mizerny....

Lokalna sitwa w kryminałach pojawia się często, mamy ją też w "Jezioraku" - mimo sporej porcji mankamentów jednym z najciekawszych polskich kryminałów ostatnich lat. Pewnie dlatego, że tak bardzo skandynawskim, jak tylko można. Wiem, wiem, kochamy swojskie klimaty, tyle że lepsza przyzwoita historia oparta na dobrym wzorcu, niż beznadziejna samoróbka. Zresztą posępność mamy w sobie dosyć podobną do Skandynawów... Jest tu więc i specyficzny klimat, i zdjęcia, i sceneria - świat pełen wody, wilgoci, bagien, zimna. Szary i bez słońca. Bo to nie jest urokliwy krajobraz jeziorny, to Mazury zdecydowanie posezonowe. Sporo tu też skandynawskich w stylu wycieczek obyczajowo-społecznych, a główna heroina - podkomisarz Iza Dereń - od razu skojarzyła mi się z klasyką. I to wcale nie z bohaterką "Fargo", choć też jest w wyraźnej ciąży, ale z Sarą Lund z kultowego serialu "Forbrydelsen". Tyle że pani Lund ciągle łazi w kiepskim swetrze, a nasza Iza w ponurym skafandrze.

Ale wreszcie mamy film ze śledztwem, ba z kilkoma śledztwami, które na koniec się spinają. Nie ma tu żadnych wytrychów, żadnego "gonimy handlarzy narkotyków i intrygę mamy z głowy". Wreszcie atmosfera jest też odpowiednio zimna i dołująca, jak na kryminał przystało, nie ma tu głupawych żarcików, które są zmorą polskich filmów tego gatunku. Bo w nich zawsze musi być śmieszny patolog albo komisarz niedojda. Trochę niedorobiony wydaje się scenariusz, jakby był przygotowany na odcinkowiec, a nie kinowe 90 minut. Stąd i mało sprytne skróty, i wątki, które nagle znikają. Do tego niektóre fabularne wygibasy wydają się wydumane. Wiem, że na Mazurach mieszka stosunkowo niewielu ludzi, ale żeby ciągle wpadać na jedną rodzinę?

Tak więc przenosimy się do małego mazurskiego miasteczka. Na policjantkę w ciąży i jej młodego partnera spada kilka spraw sporego kalibru. W czasie patrolu znika dwóch policjantów, na łodzi leżą zwłoki młodej dziewczyny, a jeden ze stróżów prawa zostaje postrzelony przez tajemniczego bimbrownika. Trop wiedzie do pensjonatu lokalnego notabla, który dobrze zna innych lokalnych notabli.
Twórcy filmu świetnie trafili z obsadą, no ale grają tu tacy magicy jak Bonaszewski czy Bluszcz. Film kradnie im jednak Jowita Budnik. Dawno, dawno temu, jako Jowita Miondlikowska grała w starożytnej polskiej telenoweli "W labiryncie", potem aktorsko wiodło jej się różnie. Artystką wybitną została dzięki takim filmom jak "Papusza" czy "Plac Zbawiciela". W jej kreacji w "Jezioraku" nie ma żadnej fałszywej nuty, Budnik tworzy postać kompletnie inną niż typowi śledczy z typowych kryminałów. No i kiedy kończy się film jesteśmy wściekli, że nigdy nie dowiemy się, jak jej życie potoczyło się dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!