Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wszystko wolno

Jan Oleksy
Czasami jesteśmy zimni, niecierpliwi. Czasami - nie boję się tego powiedzieć - nie kochamy swoich dzieci. W takiej sytuacji wychowanie niepostrzeżenie zamienia się w hodowanie. - Z Anną Ciesielską* z Terenowego Komitetu Ochrony Praw Dziecka rozmawia Jan Oleksy

Za moich młodych czasów, Gwiazdor oprócz worka z prezentami nosił rózgę dla niegrzecznych dzieci. Karał i nagradzał. Opłacało się być grzecznym…
Sama w życiu małego człowieczka zaliczyłam rózgę od taty. Myślę, że bardziej dla zasady, a nie z powodu jakichś przewinień. Miał to być mocny, tradycyjny akcent. Mój tata jest dobrym człowiekiem, więc na pewno nie chciał mnie wystraszyć, ani skrzywdzić. Ale pamiętam to do dziś, mimo że minęło dużo lat, a gdybym miała powiedzieć, jaki wtedy dostałam prezent, to nie wiem, uleciało. Dzisiaj rózga nie jest w modzie, ale niektórzy rodzice straszą dzieci: „Bądźcie grzeczne, bo Gwiazdor wam nic nie przyniesie”…

Mnie zawsze śmieszy to określenie „grzeczny”. Co to znaczy?
To słowo worek, swoisty straszak. Dorosły człowiek nieraz w ten sposób postrzega poprawność dziecka. Zapracowani, zabiegani ludzie uważają, że grzeczne dziecko, to takie, które siedzi w kącie i za wiele od nich nie chce. Da się nakarmić bez problemu, da się łatwo położyć spać, nie przynosi jedynek ze szkoły. Nie epatuje sobą.

A kiedy jest niegrzeczne?
Często wtedy, gdy pragnie kontaktu i chce, żeby je zauważono. Dlatego nieraz jest kłopotliwe, narzucające swoją wolę, swoje sprawy itd. To może być rozpaczliwe wołanie: „Zainteresuj się mną, zobacz, jaki jestem, chciałbym z tobą porozmawiać, chciałbym się z tobą częściej pobawić”. Niestety, nie zawsze mamy na to czas i ochotę. Chociaż, gdy patrzę na młode pokolenie rodziców, to widzę, że świadomie wychowuje swoje dzieci i doskonale zdaje sobie sprawę, że wychowanie to nie czary i pobożne życzenia. Oni rozumieją, że to jest długotrwały proces, niełatwy i dynamiczny, ale niestety, nie zawsze dobierają właściwe metody. Sądzą na przykład, że wymagania i konsekwentne rozliczanie stresują dziecko, wpędzają je w kompleksy. To jest źle pojęta swoboda i luz, czyli pierwszy krok do niepowodzeń wychowawczych.

Dziecko myśli, że jeżeli nic złego nie robi, to jest grzeczne?
Ostrzegam wszystkich dorosłych przed takim klasyfikowaniem ogólnym. Pojęcie „grzeczne” jest pojemne i cieszę się, gdy jest ono jak najrzadziej używane. Każdy człowiek jest indywidualnością, osobnym bytem, więc trudno stosować jedną miarę. Mając wymagania wobec dzieci, warto zastanowić się, czy my dorośli jesteśmy poprawni, grzeczni? I co to znaczy? Można przecież dziecku również zadać pytanie - czy twoja mama i twój tata są grzeczni. Myślę, że odpowiedzi dzieci byłyby niezłym studium spostrzegawczości naszych pociech.

A czy my dorośli nie uważamy przypadkiem, że jesteśmy ponad prawem? Dzieci po prostu muszą nas słuchać.
Ponad prawem nie ma nikogo. Od razu sięgam retrospektywnie do swojego życia. W moim mniemaniu byłam przeważnie grzeczna, ale jak to odbierano - nie wiem. Pasa prawie nie widziałam, jedynie raz w życiu, za dokuczanie mojej babci. Czy mój syn był grzeczny? Teraz oceniam, że był bardzo grzeczny, nie sprawiał problemów, ale w niektórych sytuacjach myślałam, że jest diabłem wcielonym. Kiedyś napił się szamponu w sklepie! Jak wtedy zareagowałam, to pan się na pewno domyśla. I takich sytuacji zdarza się rodzicom mnóstwo. Bądźmy łagodni w stosunku do dzieci, otwarcie przedstawiajmy im swoje oczekiwania. Dziecko nas zrozumie, a nawet jeżeli nie, to chociaż nas usłyszy i będzie wiedziało, czego się po nas spodziewać.

Nawet jeżeli od razu nie zrozumie, to nagra sobie na swój dysk twardy i to mu zostanie?
Oczywiście. My też lubimy mieć jasne sytuacje. Jeżeli szef czegoś od nas oczekuje, to chcemy wiedzieć, o co mu chodzi, bo inaczej nie mamy możliwości spełnienia tych oczekiwań. A skąd dziecko ma wiedzieć? Trzeba dziecku to jasno powiedzieć.

A jeżeli nie możemy się dogadać i dziecko jest według nas niegrzeczne, to sprawiamy lanie?
Jestem ogromnym, wręcz ortodoksyjnym przeciwnikiem fizycznego karania dzieci. Bicie zawsze jest przemocą, aktem agresji. Ja sama nie ustrzegłam się przed błędami. Mój syn dostał w życiu kilka klapsów. Wstydzę się tego.

Też raz sprawiłem swojemu synowi lanie. Miał 5 lat i coś narozrabiał. Ja to pamiętam, on to pamięta. Długi czas uważałem, że przegrałem proces wychowawczy…
Tak, chwilowo pan wtedy przegrał! To nasza porażka, słabość. Mam nadzieję, że był to jednorazowy epizod. Zupełnie inaczej wyglądają klapsowania w domu, gdzie przemoc jest metodą wychowawczą, którą traktuje się jako zwyczajową normę. Niestety, mnóstwo jest takich domów i nie zawsze są to środowiska dysfunkcyjne czy patologiczne.

Z biegiem lat sobie myślę, że może nic takiego strasznego się wtedy nie stało. Może to nie było takie bez sensu, skoro on do dziś to pamięta?
To było bez sensu! Cóż to dało? Jedynie rozładował pan swój stres. Wtedy, kiedy mój syn dostał tych parę klapsów, też rozładowałam swój stres. Dobrze, jeżeli przychodzi po tym refleksja. Dziecko po laniu zachowuje się nieswojo, lubi się obrazić lub jeszcze mocniej narozrabiać w formie odwetu. Czuje się skrzywdzone, poniżone, ma takie same odczucia jak dorosły. To jest tak samo, jakby nam ktoś przyłożył. To bezmyślny impuls, do którego uciekamy się w chwilowej furii. Jeśli przychodzi refleksja, jak w pana przypadku, to dobrze - wtedy klaps jest pierwszy i ostatni.

Tak było.
Ale warto kiedyś dziecko za to przeprosić, szczególnie teraz, gdy już jest dorosłe i sytuacja temu sprzyja. Ja taką rozmowę z synem odbyłam…

Niedawno z synem się z tego śmialiśmy…
Szczerze się śmialiście? Syn szczerze się śmiał? Należałoby to sobie wytłumaczyć. Bardzo ważny jest ten moment, kiedy dziecko dojrzewa, czyli gdy ma 12-16 lat. To dobry okres na poważne rozmowy. Wtedy mamy jeszcze szanse zniwelować nasze brzydkie reakcje w stosunku do małego dziecka. To taki czas, kiedy ono burzy swój stary dom, żeby zbudować nowy, silniejszy, na lepszych podstawach. Właśnie wtedy można wiele rzeczy po dorosłemu wyjaśnić.

I po prostu wytłumaczyć się ze swoich błędów?
Tak, choć i wcześniej uważajmy, by nie zrywać nici porozumienia, kiedy dziecko jest małe i nam podległe. Np. opresyjnym zachowaniem, czy brakiem uczuć, czułości. Czasami jest tak, że dziecko przez całe dzieciństwo nie dostaje nawet pół klapsa, a jest hodowane w chłodzie emocjonalnym i uczuciowym.

To gorsze?
Gorsze może nie jest, ale bardziej się utrwala, kształtuje niewłaściwą postawę. Nie wiem, czy człowiek dorosły jest w stanie to później nadrobić i czy te relacje mają szansę się kiedykolwiek poprawić. Nawet jeżeli w nas dorosłych coś się poprawi. Czasami jesteśmy zimni, obojętni, czasami - nie boję się tego powiedzieć - nie kochamy swoich dzieci! Wmawiamy sobie, że mamy jakąś powinność społeczną, bo tego oczekuje od nas środowisko. Jednak w takiej sytuacji wychowanie niepostrzeżenie zamienia się w hodowanie.

I tak samo okaleczają nas relacje choleryczne, jak i te zimne?
Stawiam to na równi. Obie skrajności powodują podobne szkody, podobną krzywdę dla psychiki młodego człowieka. Jak to wypośrodkować? To trudne. Niech pan pomyśli - gdy kupuje pan jakiekolwiek urządzenie, nawet prostą elektryczną szczoteczkę do zębów, to dostaje pan instrukcję w kilkunastu językach, a do najbardziej skomplikowanego urządzenia, jakim jest człowiek, nie ma żadnej instrukcji obsługi. I nikt jej jeszcze nie opracował.

Mamy jedynie wzorzec ze swojego domu. Często działamy też intuicyjnie.
Dlatego jeżeli pojawią się jakieś trudności, to należy poszukać rady w najbliższym otoczeniu. Może to być pani w przedszkolu, w szkole, życzliwa sąsiadka. Nie musimy od razu udawać się do psychologa czy psychiatry. Spróbujmy sami sobie wypracować te instrukcje wychowania. Połączmy to, czego dowiedzieliśmy się od życzliwych i doświadczonych, z tym, co wynieśliśmy z domu oraz z własną, rodzicielską intuicją. To nam pozwoli wytyczyć własną, indywidualną drogę wychowawczą.

Nie mamy instrukcji obsługi, ale też nie dostajemy żadnej gwarancji. To duże ryzyko.
Gwarancji nie mamy, dlatego starajmy się i walczmy o to, by dziecko stało się przyzwoitym, dobrym człowiekiem. Starajmy się podsuwać dziecku nasze propozycje. Z niektórych skorzysta, inne odrzuci, a jeszcze innych nie zrozumie, ale to nic.

Wychowujmy głównie przez dobry przykład?
Ten element własnego przykładu jest bardzo ważny. To niemalże strategiczna sprawa przy naszym obcowaniu z dzieckiem. Dzieci są świetnymi obserwatorami.

Zauważą fałsz, gdy mówię tak, a robię zupełnie inaczej?
Jest w tym dużo racji. Dziecko widzi pewne zachowania rodziców i może ich jeszcze dobrze nie rozumieć, ale nimi nasiąka, jeśli są pewną prawidłowością. Oczywiście nie od razu. Gdy zobaczy, że tata nie wykorzystuje męskiej siły, jest uprzejmy, dotrzymuje słowa, szanuje ludzi, a mama jest uśmiechnięta, wyrozumiała i zawsze można na nią liczyć - to z dużym prawdopodobieństwem można przewidywać, że w dorosłym życiu zechce takie postawy zastosować, przyjmie je za wartościowe.

Moja mała wnuczka często się uśmiecha, bo wszyscy się do niej uśmiechają. Uśmiech za uśmiech - tak to działa?
Uśmiech jest z natury rzeczy sygnałem czegoś dobrego. Dziecko doskonale rozpozna złą twarz. Widząc uśmiechniętego człowieka, odwzajemnia sympatię.

Ciekaw jestem, co sądzi Pani o trochę zapomnianej kindersztubie?
Samo słowo jest straszne, ale niesie pozytywne treści. To zespół wypracowanych zachowań, które pozwalają funkcjonować wśród określonych norm, najpierw w środowisku przedszkolnym, szkolnym, uniwersyteckim, potem w pracy. Jeżeli pan widzi młodego człowieka, z poprawnymi relacjami wśród ludzi, empatycznego i wzbudzającego zaufanie, to ma pan czytelny komunikat: świetnie go wychowano! Lubimy obcować z takimi ludźmi.

Czy przeciwieństwem kindersztuby jest bezstresowe wychowanie?
Włosy mi się jeżą, gdy słyszę o dzieciach wychowywanych bezstresowo. Często są one wychowywane na małych tyranów. Wszystko im wolno.

Sam starałem się wychowywać syna bezstresowo. Nie zawsze to wychodziło, szczególnie, gdy nie chciał się podporządkować…
…czyli gdy eksponował swoją wolę, narzucał swoje zdanie, sygnalizował bunt czy sprzeciw. To częsta sytuacja. Wówczas bezradność rodziców - zwolenników bezstresowych metod wychowawczych - zaczyna być początkiem dużych, sukcesywnie nawarstwiających się problemów.

Dzieciak nie może przecież realizować wszystkich swoich szalonych pomysłów, nie możemy na wszystko pozwalać…
…nie może być utrapieniem dla otoczenia i sam dla siebie.

A często zachowuje się jak mały terrorysta.
Z tym, że bezstresowe dziecko ma prawo się tak zachowywać, bo nikt mu nigdy nie wytłumaczył, że tak nie wolno. Ostatnio lecąc samolotem obserwowałam pewną parę z takim bezstresowym egzemplarzem. Współczułam tym rodzicom, choć oni specjalnie się tym nie przejmowali. Obserwuję, że rodzice te swoje bezstresowo wychowywane dzieci szalenie kochają, są dla nich najważniejsze. Jednakże tak realizowana i źle pojęta miłość rodzicielska przynosi więcej szkody niż pożytku. I to obu stronom.

A możemy stosować nagrody? Czy to nie jest kupczenie?
Nagradzanie to jedna z metod wychowawczych, ale to nie może być tylko na zasadzie kija i marchewki. Zawsze mnie bawi, że w każdym regulaminie jest pozycja „Kary i nagrody”. Nigdy nie jest odwrotnie. Zawsze najpierw eksponujemy element kar i związanych z tym konsekwencji, minimalizując akcent związany z nagradzaniem poprawności. Nagrody jednak nie powinny być elementem kupczenia, jak pan powiedział. Np. „Wyniesiesz śmieci - dostaniesz dwa złote!”.

Czyli trzeba uważać, żeby nagroda nie stała się przedmiotem handlu…
…zarobkowania, świadczenia usług we własnej rodzinie. Niebezinteresownie. Ale to są rzadkie przypadki. Nie wierzę, że jest ich dużo.

Ale mogę powiedzieć dziecku, że za dobre świadectwo, np. za 6 szóstek, poleci na wakacje do Grecji?
Jeśli ten kontrakt z dzieckiem zawrzemy na początku roku szkolnego, wiedząc, że poprzedni rok nie był specjalnie udany, to nie jest to demoralizujące. Dziecko ma marzenie, chce zwiedzić Akropol, odpocząć nad morzem, obiecuje poprawę i konsekwentnie dąży do celu - to dlaczego nie? To jest po prostu zrealizowanie jakiejś umowy.

A jeżeli się nie uda, to mam się obrażać na dziecko, tak jak dorośli, którzy mają ciche dni?
Czasami warto pokazać naszą dezaprobatę, mniej radosne zachowanie. Nie chodzi o to, żeby z dzieckiem nie rozmawiać i zrobić mu 10 cichych dni, ale może pan powiedzieć, że czuje się pan rozczarowany. To dużo bardziej boli niż lanie, daje dziecku do myślenia.

Dorosły oczekuje, że dziecko się przełamie, przyjdzie i przeprosi…
To naturalna rzecz. Dziecko, uczy się przepraszać. Przecież widzi, że jak rodzice się posprzeczają, to zawsze któraś ze stron przeprasza i to powoduje poprawę relacji. Nie zawsze zwykłe słowo „przepraszam” wystarcza, ale dziecku zawsze trzeba dać szansę, bo ma prawo do pomyłki i do błędu. Nie wolno odmawiać mu tego prawa, tylko dlatego, że jest małe i stoi niżej w hierarchii rodzinnej. Trzeba głośno powiedzieć: „Ja ci daję szansę poprawy, masz u mnie carte blanche”. To naprawdę skutkuje.

Skutkuje poprawą?
Zachęca do podjęcia próby naprawienia błędu. My dorośli też jesteśmy omylni. Kiedyś pisano w publikacjach, że małe dziecko jest materiałem na człowieka. To ewidentna bzdura! Dziecko jest człowiekiem! Przeżywa podobnie stany radości, smutku i strachu, objawia swoje uczucia i emocje. Mały człowiek postrzega jedynie świat trochę inaczej niż dorosły, bo ma mniejsze doświadczenia życiowe, wiedzę i umiejętności.

Ale nie możemy przecież dziecka traktować jak dorosłego!? Mogę poważnie rozmawiać z moją dwuletnią wnuczką?
Oczywiście, że pan może!

*Anna Ciesielska

Socjoterapeutka, mediator rodzinny, przewodnicząca Terenowego Komitetu Ochrony Praw Dziecka w Toruniu, długoletnia dyrektor Ogniska Pracy Pozaszkolnej „Dom Harcerza”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!