Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzenia przy muzyce. Gdy Olga Bończyk uświadomiła sobie, że jej wrażliwość jest kolcem, zmieniła stosunek do świata i ludzi

Magda Jasińska
Olga Bończyk z Magdą Jasińską w Radiu PiK
Olga Bończyk z Magdą Jasińską w Radiu PiK Radio PiK
Wokalistka i aktorka Olga Bończyk niedawno gościła w Bydgoszczy - wzięła udział w oratorium „Sanctus” Włodzimierza Korcza.

Ma Pani ostatnio bardzo piękny czas zawodowy, nie mam na myśli ostatnich miesięcy, a raczej ostatnie kilka lat.
[break]
Ten czas bardzo pięknie owocuje różnymi ważnymi projektami, które dodają mi skrzydeł. Nie ukrywam, że całe moje życie w jakiś sposób jest podporządkowane pracy i tym projektom, które szczęśliwie spływają do mnie. Mam możliwość rozwijania się i uczenia się. Dla artysty to jest w sumie błogosławieństwo, bo artysta, który powie kiedyś, że osiągnął już wszystko, właściwie się skończył. Nie chcę takiej chwili doświadczyć, chcę ciągle móc wzrastać i móc spotykać takich ludzi, od których będę mogła się bardzo dużo nauczyć. Fajne w tym życiu jest to, że im więcej wiem, tym mam wrażenie, że mniej wiem. Jest to przyjemne i determinuje do tego, żeby ciągle się uczyć, rozwijać i poszukiwać. Każda forma poszukiwania dla mnie jest czymś interesującym i ciągle inspirującym. Oczywiście mam warsztat, wykształcenie, doświadczenie, ale tyle jeszcze mogłabym zaśpiewać. Ciągle mam taki apetyt na rzeczy, które mogłabym jeszcze zrobić. Jest mi bardzo miło, że jestem zapraszana do wybitnych projektów muzycznych, To łechcze moją artystyczną duszę. To rzeczywiście dobry czas dla mnie i mam nadzieję, że los mi będzie sprzyjać i nie oszczędzi mi tego w dalszych latach.
Mam takie wrażenie, że muzycy, którzy rozpoczynają z Panią współpracę, mam na myśli Włodzimierza Korcza czy Krzysztofa Herdzina, nie mogą się Pani nachwalić. Być może tu pokutuje ten wizerunek w pierwszym rzędzie aktorki, która śpiewa.
No, niestety, ja wiem, że potykam się o niezbyt chlubny wizerunek aktora śpiewającego. Zwykło się mówić - Wiktor Zborowski kiedyś to pięknie nazwał, że aktor śpiewający to ktoś taki, kto na scenie gra, że śpiewa. W naszym pojęciu ten aktor to osoba, która, jeśli zaśpiewa nawet w miarę czysto, to czego nie dośpiewa, to zagra. Dlatego dziś jeszcze czasami spotykam się z osobami, które nie wierzą w moje siły, traktując mnie jak kogoś niewykształconego muzycznie, kto sobie może nie poradzi w jakimś przedsięwzięciu. I wówczas z góry jestem traktowana na „nie”. Wiele razy przełknęłam tę gorycz i pewnie zdarzy się to jeszcze nie raz, bo choć jestem szczęściarą, pracując w moim ukochanym zawodzie aktora, co daje mi wiele cudownych chwil spełnienia, to z drugiej strony jest to swego rodzaju przekleństwo, bo nie każdy wierzy, że dam sobie radę na scenie jako profesjonalny świadomy wokalista. To jest niekiedy dość przykre, ale ja już się z tym pogodziłam. Ludzie muszą najpierw usłyszeć, żeby się przekonać. Na szczęście przez polskich liczących się na rynku muzyków traktowana jestem jak partner. Dlatego cieszę się, że dziś współpracuję z najlepszymi muzykami w kraju i na scenie potrafimy stworzyć zgrany zespół.
Jak wyglądała współpraca z Krzysztofem Herdzinem przy płycie „Piąta rano”?
Znakomicie, przyznam szczerze, że od wielu lat planowaliśmy jakiś wspólny projekt, niestety, długo nie mogłam zebrać wystarczająco dobrego materiału. W 2013 roku tak się szczęśliwie złożyło, że miałam już kilkanaście piosenek i po wspólnym ich przesłuchaniu czuliśmy, że warte są tego, by stworzyć z nich album. Krzysztof jest niezwykle zapracowany, dlatego musieliśmy szybko wyznaczyć sobie termin pracy i nagrań. Gdy przygotowywał aranżacje, a ja miałam propozycje zmian, bez słowa je realizował. Starał się przekładać moją wizję tej płyty na dźwięki tak, abym czuła, że to mój własny projekt. Nie naciskał i nie zmuszał do rozwiązań, co do których miałam wątpliwości. To świadczy o jego wielkiej pokorze, a w dzisiejszych czasach to już rzadka cecha. Porozumiewaliśmy się praktycznie zupełnie bez słów, to wszystko płynęło jak piękna rzeka.
Jest Pani osobą wyjątkowo wrażliwą, czy ta wrażliwość Pani czasami nie przeszkadza?
Przeszkadza i wiele razy tego doświadczyłam. Gdy uświadomiłam sobie, że moja wrażliwość jest swego rodzaju kolcem w moim życiu, zrozumiałam, że muszę zmienić swój stosunek do świata i ludzi. Wiedziałam, że świata nie zmienię, ale mogę nauczyć się w nim mądrze egzystować w symbiozie. Kiedyś, kiedy byłam młoda, wydawało mi się, że moim buntem mogę zmienić wszystko. Traciłam niepotrzebnie czas i energię. Moja frustracja obracała się przeciwko mnie, a efekty były znikome. Dziś wiem, że nie niszcząc swojej wrażliwości, wystarczy zmienić swoje nastawienie i wszystko zaczyna mieć inną perspektywę inny wymiar. Ja wybrałam tę drogę - uczę się jej, bo przecież są chwile, kiedy nie wytrzymuję i znów się złoszczę i buntuję. Ale przecież nie można całe życie tupać nogami i krzyczeć, bo nic się tym nie uzyska. Trzeba złapać dystans i umieć z tym wszystkim żyć. Po prostu, realizuj siebie, kochaj siebie, rób to, co uważasz za rozwijające i ciesz się z tego, co masz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!