Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Jerzy robi to, co kocha [ROZMOWA]

Magdalena Jasińska
Jerzy Grzelak w swej zegarmistrzowskiej pracowni opowiada Magdzie Jasińskiej o czasach powstania i swym zawodzie, który pokochał
Jerzy Grzelak w swej zegarmistrzowskiej pracowni opowiada Magdzie Jasińskiej o czasach powstania i swym zawodzie, który pokochał Henryk Żyłkowski
W ramach cyklu „Zwierzenia przy muzyce” - JERZY GRZELAK - zegarmistrz, dziecko powstania warszawskiego, bohater książki dla młodzieży Moniki Kowaleczko-Szumowskiej „Fajna ferajna”.

[break]
Panie Jerzy, ile ma Pan lat?
W czasie powstania dołożyli mi pięć lat, wtedy mogłem być łącznikiem - bo trzeba było mieć 14 lat, żeby pomagać w powstaniu - miałem wówczas 9 lat, więc dziś mam 80.

I cały czas oko świetne… dzięki czemu może Pan wykonywać swój zawód...?
No tak się złożyło - Bozia dała mi tę umiejętność, potrzebną do prowadzenia tej delikatnej pracy.

Podczas powstania Pan walczył?
Nie, byłem w rodzinie, która była wychowana w duchu patriotycznym. Dziadek piłsudczyk, tata - ułan 26. Pułku Ułanów Poznańskich. Naszym celem było to, żeby utrzymać to, co zdobyliśmy w 1920 roku. To były bardzo ciężkie czasy, my - dzieci - byliśmy przygotowywani. Nikogo tam nie przyjmowano z ulicy. Z tych patriotycznych rodzin mieliśmy zadania, aby denerwować Niemców i pokazać, że Polska jeszcze jest. Rysowało się tę „PW” (Polska Walcząca) na różnych murach. Braliśmy udział w akcjach, które były prowadzone przez starszych kolegów. My, dzieci, staraliśmy się też pomóc, zbierało się stare gwoździe, śrubki, to było materiałem do przygotowywania tzw. filipinek. To były takie puszki, podobne do coca-coli czy piwa, ale z nakrętkami. Starsi koledzy z tego robili granaty. Bibułę się też rozwoziło pod wskazane adresy, ulotki różne.

Jak wtedy wyglądało życie?
Warszawa była bardzo, bardzo biedna. Po czterech latach nie było już co jeść. Dosłownie skończyły się pieniądze. Starałem się, jak tylko mogłem, mamie pomóc, miałem wtedy siedem lat. Brałem bułki z piekarni, jak sprzedałem 30-40, to mi jedna-dwie zostały. Gazety brałem do sprzedaży, mało tego, jeszcze papierosy robiłem. Był taki człowiek, który był hurtownikiem, on sprzedawał nam tytoń i maszynkę do robienia papierosów. Wziąłem tacę mamy, na rzemykach sobie ją powiesiłem i tu na rogu Belgijskiej i Pułaskiej krzyczałem „Extra Sport”. Wtedy Warszawa była cała rozkopana. Wszystkie trawniki, które były w pobliżu budynków, były przez dzieci rozkopane i tam się siało pietruszkę, marchewkę - taka była Warszawa. Ale jakoś to życie było wtedy ciekawe, bo było dużo grup artystów. Przychodzili na podwórka… Oczywiście nie wolno było, ale była ta chęć pokazania Niemcom, że my jesteśmy i ich nie lubimy. To była rola w dużej mierze dzieci i starszych osób, które tym kierowały. Były najróżniejsze akcje z naszej strony i to było coś, co nas przygotowało.

U Pana w pracowni mamy wiele zabytkowych zegarów. Fascynacja zegarmistrzostwem narodziła się w czasie wojny?
To tatuś zbierał dużo zegarków. Chodziliśmy do wspaniałego mistrza, tam zafascynowała mnie ta harmonia pracujących kółeczek. Po wojnie spotkaliśmy się ponownie - mój ojciec już nie żył, a zegarmistrz namówił mnie, bym zdał egzamin zegarmistrzowski. Zdałem bardzo dobrze i dostałem kolejną propozycję, bym na Pradze założył swój zakład. To były lata 50., kiedy była prawdziwa hossa na naprawę starych zegarków. Zawód dzięki temu był też bardzo dochodowy. Kiedyś przyszło do mnie czterech panów - jak się okazało, byli to przedstawiciele pierwszej w Polsce organizowanej fabryki zegarków. Namówili mnie, abym pomógł im dokształcać przyszłych pracowników. Do fabryki przyjeżdżali ludzie z całej Polski.

Pan Jerzy robi to, co kocha [ROZMOWA]
Henryk Żyłkowski

A jak to się stało, że dziś Pan współpracuje z Kancelarią Prezesa Rady Ministrów?
No, to jest niesamowita przygoda. Zaczęło się od czegoś innego. Do fabryki zegarków z naszym dyrektorem przyszła delegacja rządowa. Przyniesiono mi zepsuty zegarek pana premiera, który dostał od Chruszczowa. To był bardzo ciekawy model radzieckiej firmy. Nie mogłem go zreperować, bo nie było części, nawet chciałem go po tygodniu oddać, ale przypadkowo u jubilera zobaczyłem jakieś nowe tanie modele. Kupiłem jeden z ciekawości i kiedy w domu otworzyłem go - eureka! - ten sam mechanizm, który był w zegarku premiera. Naprawiłem, dostałem miesięczny urlop, trzy pensje i uratowałem fabrykę. Od tego czasu rządy się zmieniają, a ja co poniedziałek idę do Kancelarii Rady Ministrów i nastawiam zegarki, zresztą również współpracuję z dziesięcioma ambasadami i innymi instytucjami. To wielka przyjemność, nie mógłbym pracować w innym zawodzie. Robię to, co kocham.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!