Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ofiary własnego sukcesu i ofiary - po prostu

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Dariusz Bloch
Nowoczesnego „Bydgoskie Rytmy”. Przyjechała rzeczywiście cała roztańczona Polska, a konkurencji i kategorii było co nie miara. Disco dance, electric boogie, jazz dance, hip-hop, soliści, duety, miniformacje, poniżej 7 lat, 8-11, 12-15, wreszcie lat 16+.

Młodzieżowy Dom Kultury nr 5 w Fordonie znany jest w całym kraju - przynajmniej w pewnych kręgach. Niedawno pod auspicjami MDK 5 kłuły sobie chude ciałka młode florecistki, a w ostatnią sobotę wiadra potu wylewali tancerze na X Ogólnopolskim Turnieju Tańca Rzec można, wszystko, co może posłużyć do swobodnej ekspresji. Albo też zaspokojenia parcia na szkło - własnego czy rodziców - w programach typu talent show, przez wszystkie duże stacje telewizyjne, misyjnej nie wyłączając, nadawanych obowiązkowo w weekendowych prime time’ach.

Słowa „sukces” i „ofiara” leżą na przeciwnych biegunach skali ludzkiego szczęścia. Czasem jednak zbliżają się do siebie, jak w wyrażeniu „ofiara własnego sukcesu”, i na domiar złego wciągają w kłopoty innych. Przekonał się o tym na własnej skórze mój znajomy, człowiek w szacownym wieku i na bardzo szacownym stanowisku. W sobotę znalazł się on na imprezie MDK nr 5 bynajmniej nie w charakterze VIP-a, który miał zagajać lub wręczać puchary, lecz jako dobry dziadek, duchowo wspierający hasającego po scenie wnuka. Godziny płynęły jedna za drugą, a dziadek na twardym krześle coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że zamiast wpaść pokibicować, wpadł jak śliwka w kompot. Hala w szkole przy Kromera zatętniła z pianiem koguta - od ósmej rozpoczęła się rejestracja zawodników. Maratoński turniej zgodnie z programem zakończyć się miał około godziny 21, lecz w rzeczywistości potrwał o przeszło godzinę dłużej. Do tego program ułożono tak niefortunnie, że nastolatki wyginały się po południu, zaś części maluchów przyszło występować późnym wieczorem.

Ktoś musi pójść po rozum do głowy i albo wyprowadzić „Bydgoskie Rytmy” do którejś z hal w śródmieściu, albo ograniczyć liczbę konkurencji. - Jarosław Reszka

„Zdrętwiałem, ale i doznałem szoku - opowiadał mi znajomy. - Proszę sobie wyobrazić: ponad pięćset dzieciaków biegających po całym obiekcie, do tego drugie tyle dorosłych, którzy się nie znali, i których, oczywista, nie znali organizatorzy. Nikt nie był w stanie nad tym rozgardiaszem zapanować, nikt chyba nawet nie próbował. Pedofil czułby się tam jak w raju. A co by było, gdyby z jakiegoś powodu wybuchła panika?...”

Nie było paniki, nie było pedofila. Mój znajomy wieczorem w domu ulżył nadwerężonemu kręgosłupowi. Inna znajoma, fordonianka, podpowiedziała mi, że problem z nadzwyczajną popularnością „Bydgoskich Rytmów” i jak najbardziej zwyczajnymi warunkami ich organizacji kadra MDK nr 5 ma już od paru lat. Przez ten czas - mimo starań i obietnic władz - nie powstał też w 90-tysięcznym mieście obiekt, który spokojnie pomieściłby imprezę masową. Koń jaki jest, każdy widzi. Ktoś z tych widzących musi jednak pójść po rozum do głowy i albo wyprowadzić „Bydgoskie Rytmy” do którejś z hal w śródmieściu, albo ograniczyć liczbę konkurencji, liczbę kategorii wiekowych, czy też przeprowadzić wcześniej eliminacje. Fart ma, niestety, to do siebie, że mija.

Są jednak w Bydgoszczy tacy zawodowcy, którzy na sukces amatorskiej imprezy MDK nr 5 patrzeć muszą z zazdrością. A zazdrości i komercyjnej klapy nie ukryją marketingowe sztuczki. W ostatni weekend kibic leniwiec mógł przy browarku i chipsach przypatrywać się w Polsacie Sport wysiłkom bydgoskich piłkarzy i siatkarek. Nie napiszę „delektować się” grą ani jej „podziwiać”, bo takie reakcje byłyby absurdem i świadczyłyby o nadużyciu browarku. Istotną różnicę zauważyłem jedynie w tle sportowej partaniny. Otóż nieporadnej grze zawiszan towarzyszyły przeraźliwie puste trybuny. Pałacanki natomiast odbijały się od pilskiego bloku, mimo wszystko mając za sobą dość szczelnie wypełnioną widownię.

Czyżbyśmy nagle pokochali kobiecą siatkówkę, a znienawidzili futbol? Nic z tych rzeczy. Tajemnica tkwi w ustawieniu telewizyjnych kamer. Na stadionie Zawiszy kamery wycelowane są w trybunę kiedyś zajmowaną przez kiboli. Po tym, jak wiele miesięcy temu obrazili się oni na właściwiela drużyny, niemal nikt na tej trybunie nie siada. W hali „Łuczniczka” z kolei, w której grają ligowe mecze siatkarki Pałacu, kamerę ostatnio skierowano na... jedyne otwarte dla kibiców sektory. W ten sposób w telewizyjnym kadrze znaleźli się prawie wszyscy obecni tego dnia na meczu, tworząc na ekranie wrażenie tłumnego dopingu. Proste? Szkoda, że tak prostymi trickami klubowej kasy się nie napełni.

Widownię w ubiegłą niedzielę wypełnił za to - ba, trzeba było nawet dostawiać krzesła - recital Barbara Kalinowskiej, bydgoszczanki śpiewającej przedwojenne szlagiery. Wprawdzie salka Miejskiego Centrum Kultury to nie Stadion Narodowy, ale zawsze przyjemnie zauważyć, że współcześni Polacy łakną nie tylko dyskotekowej sieczki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!