Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarni, czyli czerwoni

Redakcja
Żołnierze wyklęci mają pecha. Bo niby nadszedł wreszcie odpowiedni moment, żeby po dekadach zamilczania ich walki, wreszcie oddać im hołd.

A tu znowu wpisują się w polityczny kontekst naszej zwyczajnej, politycznej łomotaniny. I filtrowani są przez aktualne poglądy. Jedna strona trąbi więc o złym „Burym”, degenerujących się „leśnych” i przyklejających się do nich dziś narodowcach. Druga opowiada o tysiącach rycerzy bez skazy, walczących najpierw o wolną Polskę, a potem już tylko o honor i godną śmierć. A pożyteczni idioci z każdej strony powtarzają przekazy dnia.

Ocena „Historii Roja” też wpisuje się w taki kontekst. Dla jednych to kompletnie nieudane dziełko ideolo, dla innych udany, pierwszy film odkłamujący wdrukowaną w polskie glowy historyczną fałszywkę. A prawda jest taka, że ani to dzieło wybitne, ani nie tak złe, jak piszą inni.

Oczywiście ma mocno pomnikowy charakter - jedni są tu bardzo biali, a drudzy bardzo czarni (a raczej czerwoni). Niuansów właściwie nie ma, a ideologiczne debaty „leśnych” wydają się z lekka nierzeczywiste. Jednocześnie jest kilka pomysłów całkiem udanych, parę sekwencji prostych, ale przejmujących, jak nawiązujące do klasyki naszego kina toasty za zabitych towarzyszy broni. Głównym problemem filmu nie jest zaś - co aż dziwne - widoczna w polskim kinie historycznym żałosna oszczędność i wyłażący z każdego zakamarka kadru brak środków. Problemem jest przeładowanie. „Historia Roja” to w dużej części układanka scenek różnych akcji „leśnych” i różnych bohaterów - trochę jakby twórcy filmu bali się, że to nie tylko pierwszy, ale i ostatni film o Wyklętych, których znowu jakaś władza wypędzi z podręczników, więc lepiej powiedzieć za dużo i za mocno, niż za mało.

A Wyklęci to swoją drogą fantastyczny temat dla całej kultury pop, a filmu w szczególności. Dylematy straceńczej walki o Polskę - z dzisiejszej perspektywy tamte wybory ocenia się prościutko, ale wtedy było to znacznie trudniejsze - heroizm Wyklętych, mordowanych w katowniach UB albo przez wiecznie niezawisły wymiar sprawidliwości, ale też przyklejanie się do podziemnej armii najróżniejszej szumowiny... Pewnie na taki wielki film musimy jeszcze trochę poczekać.

„Historia Roja” zaś to ballada o jednym z podziemnych dowódców, który postanawia walczyć o swój kawałek Polski do końca. Widzimy, jak podziemna armia znika z każdym rokiem, jak coraz mniej rozumieją ich ci, za których walczą. I jak narasta świadomość końca.

Krzysztof Zalewski-Brejdygant, grający Roja, to świetny wokalista, ale mam wrażenie, że obarczenie go ciężarem takiej roli było przesadą. Z całym szacunkiem dla pana Krzysztofa, ale prowadzącego straceńczą walkę Bravehearta grał Mel Gibson, a nie muzyk rockowy. I z czasem zaczyna to filmowi ciążyć. Szczególnie, że gdy na ekranie pojawiają się tacy magicy, jak na przykład Mariusz Bonaszewski w roli kapitana „Młota”, to natychmiast przykuwają całą naszą uwagę.CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!