Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak bawią się prawdziwi twardziele

Krystyna Słomkowska-Zielińska
Marsze bez końca, wpław przez bagna i jeziora, wspinaczka, nieprzespane noce, zmęczenie, ból, strach. To tylko gra. Gra się, by udowodnić coś. Przede wszystkim sobie. Ale także innym.

Marsze bez końca, wpław przez bagna i jeziora, wspinaczka, nieprzespane noce, zmęczenie, ból, strach. To tylko gra. Gra się, by udowodnić coś. Przede wszystkim sobie. Ale także innym.

<!** Image 2 align=right alt="Image 28403" >„Selekcja”, której patronuje minister obrony narodowej, to gra ekstremalnie trudna. Telewizyjny „Agent” to przy niej pestka. 9 lat temu wymyślił ją Piotr Bernabiuk, podówczas dziennikarz „Żołnierza Polskiego”, zafascynowany działaniami specjalnymi. Poprowadził ją Arkadiusz Kups, znany komandos i szkoleniowiec.

O Kupsie jedni mówią - postać charyzmatyczna, inni, że uparty, bezwzględny. Niegdyś sportowiec i żołnierz zawodowy, teraz major rezerwy, emeryt w świetnej formie. Prowadzi staże walki wręcz w systemie „Combat 56”, który sam stworzył, organizuje gry ekstremalne, oparte na doświadczeniach wojskowych.

Rozpoczął służbę w Wojsku Polskim, jeszcze ludowym, jako dowódca plutonu specjalnego, elitarnego 1 Batalionu Szturmowego w Dziwnowie. Niekonwencjonalne szkolenie obejmowało wspinaczkę górską, skoki spadochronowe, płetwonurkowanie, strzelania specjalne, a przede wszystkim dywersję w głębi ugrupowań przeciwnika.

<!** reklama left>Od żołnierzy wymagał ogromnie dużo, ale od siebie też, zgodnie z zasadą - dowódca idzie pierwszy. Szczyt profesjonalizmu osiągnął jako szef szkolenia, sławnej wówczas szczecińskiej 56 kompanii specjalnej. W 1999 r. odebrał „Buzdygan”, nagrodę ministra obrony i odszedł ze służby, „dusił się” w wojsku.

- Gra była spontaniczną reakcją na ułomności wojskowego systemu naboru do elitarnych formacji - mówi Piotr Bernabiuk. - Dzięki niej młodym ludziom łatwiej dostać się m.in. do 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Dziś Kups jest organizatorem i szefem „Selekcji”, a zarazem guru młodych, garnących się do wojska ludzi. Ustrzegł grę przed komercją.

W tym roku preselekcja odbędzie się właśnie w 25 brygadzie w Tomaszowie Lubelskim (6 sierpnia). Jej dowództwo zapewnia, że przed tymi, którzy ukończą grę, atrakcyjna służba w jednostce stoi otworem. Jednak to zadanie trudne. „Selekcja” cieszy się sławą gry nieprzewidywalnej. Nie można do niej zastosować znanego schematu, piekielnie trudno się przygotować. Na preselekcję przyjeżdża zwykle kilkuset młodych ludzi. Niektórzy po raz trzeci, czwarty. Przygotowują się miesiącami, niektórzy latami. Stu zakwalifikuje się do finału.

Nie ma taryfy ulgowej

Najmłodsi mają 18-20 lat. Najstarszy, biznesmen, około pięćdziesiątki, w tym roku wystartuje ponownie.

<!** Image 3 align=right alt="Image 28406" >- Od pewnego czasu wśród uczestników przeważają ludzie wykształceni, to nie impreza dla napakowanych osiłków - mówi Arkadiusz Kups. - Chcą sprawdzić, czy rzeczywiście tyle w tej grze adrenaliny. I sobie coś udowodnić. Kobiety także.

Majka Adamowicz, lublinianka, magister rehabilitacji, dzięki zaliczeniu „Selekcji” dostała się na podyplomowe studium rozpoznania Oficerskiej Szkoły Wojsk Lądowych, kierunek, na którym kobiety to rzadkość. Ale to sportsmenka, ojciec jest trenerem, uprawiała wyczynowo biegi średnie.

- Nie było taryfy ulgowej, nie dorównywałam facetom w podciąganiu, nadrabiałam w biegach - wspomina dziewczyna, dziś zawodowa żołnierka. - O sukcesie decyduje psychika, to 80 procent sukcesu.

22-letni kapral Sebastian Marecki z 56 Pułku Śmigłowców Bojowych w Inowrocławiu od dzieciństwa pasjonuje się sportami obronnymi. Nie pije, nie pali, kocha życie z adrenaliną. Ma za sobą służbę zasadniczą w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej, biega ekstremalne maratony. 1 lipca pobiegł w III Biegu Rzeźnika w Bieszczadach, to sprawdzian przed „Selekcją”.

- Wystartowały 53 pary, trasę 75,2 km zrobiliśmy razem z Pawłem, kolegą z jednostki, w 12 godzin. Łatwo nie było, przybiegliśmy na 15 pozycji - mówi Sebastian. - W biegach jestem dobry, próbuję jeszcze „wyprostować” pływanie. Łatwo nie odpuszczam.

Na forum extremum dzielą się radami. - Trening siłowy, pompki, delfinki, wzamcnianie tri. - Nie ma treningu uniwersalnego, każdy musi wybrać coś na własne możliwości. - Najlepszy trening, bez samozaparcia nic nie da. Ten, kto prosił o opisanie jednego dnia gry, już wie. - Masakra. Po 24 godzinach zakwasy miałem nawet na pośladkach (Bartek). „Taliban” miał skurcze w łydkach, straszne pragnienie i mokre buciory.

Krążą plotki. Życzliwy wie na pewno: na preselekcji będzie test z 56 kompanii.

- To nie siłownia, żeby ukończyć grę, trzeba myśleć, obserwować, analizować sytuację, wykonywać zadanie niezależnie od stanu ducha, ciała i wszystkiego, co wokół. No i trzeba tego żołnierskiego szczęścia - tłumaczy Arkadiusz Kups.

Nie ma nazwiska, jest numer

Miejsce akcji: poligon drawski, Jaworze, matecznik dawno nieistniejącej 56 Kompanii Specjalnej. Nie ma imion, nazwisk, tytułów, stopni wojskowych. Przez pięć dni uczestnik jest tylko numerem. Komórki, zegarki i inne gadżety idą do depozytu. Żadnych odżywek, racje żywnościowe - na głowę 5000 kalorii i woda. Nocne pobudki, cały czas w stresie. Przepytywanie z obserwacji trasy, wielocyfrowych kodów. Konkurencje indywidualne i grupowe

- To była zimowa gra, ręce i nogi pozdzierałam do krwi. Były momenty, że płakałam, facet obok mnie też. Ja mała glista, on taki niedźwiedź, to dało mi kopa - opowiada Majka.

Każdy komuś kibicuje

Instruktorzy „podkręcają” atmo- sferę, manipulują. Nikt nie, wie czy upiorny marsz skończy się za pobliskim laskim, czy będzie kolejne koło. Większość instruktorów wywodzi się z jednostek specjalnych, nawet z „Gromu”: skoczkowie spadochronowi, świetni narciarze, płetwonurkowie. Każdy odpowiada za określony fragment gry. Wśród nich są trzej torunianie: Rafał Barczyński, Andrzej Goń i Jacek Walecki. Ich hobby to „Combat 56”, prosty bojowy system, służący do eliminacji przeciwnika i pomocny w samoobronie.

<!** Image 4 align=left alt="Image 28405" > - Nie znamy uczestników, nie podpowiadamy, choć w duszy każdy komuś kibicuje - mówi Andrzej Goń, geograf, lat 31. - Kończą grę osoby wszechstronnie przygotowane szybkościowo, wytrzymałościowo, mocne psychicznie.

Wypadają z gry, bo łamią regulamin, bo opadają z sił. Niektórzy demonstracyjnie rzucają opaskę. Kiedyś przegrani rozpływali się w mroku, jak wojownicy.

- Końcówka gry, błotnista, grząska trasa. Nr 28 zarzuca sobie na ramiona „rannego” i chwiejnie brnie przed siebie. Kilka metrów przed metą pada w śmierdzącej mazi. Podnosi się, nie ma siły zarzucić „rannego”, taszczy go, ten dopinguje go wrzaskiem, pomóc nie ma prawa. Są! Pada nr 19, świetnie przygotowany triathlonista, nie wytrzymał ciężaru „rannego” - opowiada Bernabiuk.

- Najważniejsza jest „blacha”, certyfikat, że się przeszło, wytrwało - nie ukrywa Andrzej Goń, który na „Selekcję” pojedzie po raz trzeci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!