Rodzic nie chce być nieudacznikiem

Nauczycielom zaś przypomniała, że przerwa świąteczna to nie jest dla nich czas urlopów. I choć nie prowadzą wówczas zajęć dydaktycznych, to powinni być do dyspozycji swoich przełożonych.

Pani minister włożyła kij w mrowisko. Zaraz pojawiły się oskarżenia o populizm, zamach na nauczycielskie przywileje itp. Posypały się gromy i lamenty z niskimi wynagrodzeniami pedagogów w tle. Niektórzy gotowi są nawet wyjść na ulice, by w ten sposób protestować przeciwko nakazowi pracy w przerwie świątecznej. No bo w końcu jakim prawem, skoro przez lata w tym czasie było wolne?

Nauczycieli, oczywiście, można zrozumieć. Z drugiej jednak strony - z perspektywy pracowników niepedagogicznych - cała ta awantura wygląda inaczej. Dlaczego przerwy świątecznej nie może mieć kasjerka, kucharka czy policjantka? Czy one nie muszą przygotowywać świąt, zajmować się dziećmi, sprzątać? Odpowiedź jest jedna: nikogo poza nauczycielami nie chroni dokument o takiej mocy jak Karta nauczyciela.

Zastanawiam się, co zrobią rodzice. Czy znajdą w sobie tyle odwagi, by powiedzieć, że potrzebują pomocy szkoły w opiece nad dzieckiem? A może jednak będą się bali, że to potem przyniesie to jakieś reperkusje, wzbudzi niechęć kadry, odbije się na dziecku?

Tak już przecież jest w publicznych przedszkolach i żłobkach. W przerwie świątecznej - choć powinny one pracować - są puste. Rodzice są tak naciskani, że w końcu, wbrew prawdzie, deklarują, że są w stanie zapewnić opiekę swoim pociechom. Nie chcą, by uznano ich za nieudaczników, przez których wychowawczyni musi przychodzić na dyżur, a kucharka przygotowywać posiłek. Tak czy inaczej, coś tu chyba nie gra.